Jan Tarasin – „Obrazy niedokończone” – 3 kwietnia – 17 maja 2014

OTWARCIE

Jan Tarasin przyznawał: Czuję się jak buchalter, który zapisuje wszystkie możliwe, nie kończące się sytuacje. Budował obraz całości świata (w najpełniejszym tego słowa znaczeniu), rzeczywistości (z najrozleglejszymi jej konotacjami) poprzez kolekcjonowanie fragmentów wielości rzeczy. Skrupulatnie i niestrudzenie dokładał obraz po obrazie, sytuację po sytuacji do swego nieziszczalnego w pełni przedsięwzięcia. U podstaw swojej sztuki położył aspirację dalece przerastającą możliwości człowieka, który nie jest wyposażony w naukowe środki. Uważał, że  za pomocą malarstwa chcemy coś poznać, zrozumieć, czegoś dociec – odkrywać to, co przerasta bezpośrednio dostępny człowiekowi porządek  istnienia. Tarasin sztukę uczynił narzędziownią  poznania jakiś wszech-struktur i wszech-zależności. Nie podlega dyskusji, że artysta wszystko, co widział, rejestrował w kategoriach systemowych, poprzez pryzmat integralności. Zakładał, że to, co istnieje, to, co konstytuuje świat, jakkolwiek go będziemy pojmować, rządzi się tą samą dramaturgią. W związku z tym sens jest wspólny. Zasadniczy schemat jest podzielany.  A konkretne zdarzenie, stan, zjawisko stanowią mozaikowy plan ogólny, łączący mikro- i makroskalę. Jest tu nieskończoność przestrzeni i możliwości dziania się, stawania. Jest trwanie wzbogacone komplikacją, są oddziaływania rzeczy. Sam człowiek zaś nie jest centrum skupiającym, nie jest kołem napędowym, nie jest demiurgiem, nawet nie ma pozycji wyróżnionej. Jest to ewidentne odejście w kulturze od antropocentryzmu. Co należy podkreślić, wszelkie rzeczy w obrazie są jednoczesnymi i równoprawnymi użytkownikami przestrzeni, które można scharakteryzować jako policentryczne.  W ten sposób zostaje wyrażone absolutne, istotowe, pierwotne pogodzenie form – poprzez wykluczenie hierarchizacji manifestuje się apoteoza harmonii. Ta jednak nie wspiera się na uproszczonym wrażeniu ładu, logice w czystej postaci. A na chaosie, zapętleniu, uwikłaniu – o wewnętrznych niedoścignionych konstrukcjach. To pogoń za ładem, która napotyka chaos, rozgrywka planu i przypadku. Także gra czy zabawa – element ludyczny sztuki Tarasina zaznaczał się zawsze wyraźnie. Zresztą odsłania ona wciąż swe zaskakujące poziomy interpretacyjne.

„Rzecz” stanowi cząstkę elementarną konstrukcji świata, jaką maluje Tarasin. Owa rzecz reprezentuje rzeczywistość, naturę, doświadczenie potoczne i wizję artystyczną, wiedzę o świecie i o niej wyobrażenie, oraz scala je w jedno. Oddala od zwykłości i z nią komunikuje. Artysta przedstawia w malarstwie rzecz w zaczątku – przedmiot śladowy, przedmiot tabula rasa… Osobiście określał go najtrafniej – przedmiot-embrion. Nie jest on rzeczywisty, ale też  na pewno nie jest ostatecznie abstrakcyjny – jest doprowadzany do abstrakcji, stymulowany w jej kierunku. Zatem ta rzecz to pewnego rodzaju znak – aluzyjny znak. To odrealniona forma, która się natrętnie uprzedmiotawia, skłania odbiorcę, by toczył percepcyjne gry z jej komunikatywnością. Jej nieokreśloność zewnętrzna zdaję się w oku odbiorcy ocierać o jakąś atrybutywną rozmaitość.

Na różne sposoby da się zrozumieć kluczowe w tej twórczości artystyczno-intelektualne zjawisko otwarcia. Przedmiotowa anonimowość jest wielkim otwarciem na potencjalność odczytań. Brak centrum skupiającego w obrazie powoduje rozluźnienie przestrzeni, pozwala na dynamiczną aneksję sąsiedztwa. Powstaje kontinuum z rzeczywistością spoza ramy. Synteza wszystkiego i zarazem uniwersalna zasada pozwalają jakikolwiek konkret zaadaptować bez kłopotu do całości istnienia. Są zatem otwarciem pewnego mechanizmu zdrowego konformizmu elementów rzeczywistości. Otwarcie to jednak przede wszystkim stan świadomości – wewnętrzne poczucie wielkiego otwarcia. To również otwarty proces obserwacji i badania świata.

Całe dorosłe życie Tarasin kontynuował poszukiwania istoty rzeczy w obrębie możliwości malarstwa. Znamienne dla niego zjawisko otwarcia dało znać późną starością z równą siłą, jak to było na początku jego artystycznej drogi. Obrazy z ostatniego okresu życia artysty są kwintesencją świeżości jego oglądu świata. Wypróbował tysiące komplikacji, meandrował, wariantował (…), by ostatecznie namalować obrazy wcale nie inne niż wcześniej, ale szczególnie sprofilowane. Otóż są sformułowane na najwyższym stopniu ogólności. Uniformizację znaku, jego standaryzację sprowadził do czystej idei uniwersalizacji. Przy czym nie ma tu już uderzającej charakterystyki zapisu. Nie narzuca się potencjalność przedmiotowa, galopująca skojarzeniowość. Wieloznaczność zredukowanej formy zastąpiła dosłowność podstawowego kształtu. W przestrzeniach ostatnich obrazów jest mniej mozaikowo, mniej w nich konstelacji, systematyzacji chaosu, gry planu z przypadkiem. Jest także mniej semantycznie, bo wszystko już zostało po wielekroć zakodowane i dekodowane. Oczywiście sytuujemy te formy w konwencji przedmiotu-znaku, ale dopiero po głębszym namyśle – z niej powstały, w niej są zakotwiczone, skontrastowane zaś z nią ujawniają skupienie i samoistność, jakich jeszcze nie było. Zdarzały się niejednokrotnie prace podobne zaaranżowane w całości lub w części kompozycji, przynajmniej w ostatniej dekadzie, choć nie tylko. Niemniej te ściśle ostatnie obrazy zdradzają specyficzną kompletność, esencjonalność – tendencję wybraną na wyłączność spośród własnych dróg i rozwiązań; optymalną dla momentu w życiu.

Te obrazy urzekają lekkością, czystością wyrazu i kompozycji, swobodą z braku jakichkolwiek zobowiązań, pełną bezpośredniością przekazu. Przenikający jest totalny spokój. To z jednej strony rozbiór na czynniki pierwsze własnego Ja artystycznego – elementarz samego siebie.  Z drugiej – ostateczność, ostateczne otwarcie.

Dla jasności spróbuję opisać, co przedstawiają te obrazy. Fale, falowe pulsacje, linearne struktury. Obłe kształty nanizane na linie, niezliczone owale, obłe formy w otoczkach, konturach (jeśli występuje tu skojarzenie, to jest jednokierunkowe – komórki, zarodniki, pęcherze, torbiele…), niby kropki, spirale. Gęste układy o stricte naturalnej nieregularności lub poluzowane w przestrzeni – rozłożone na płasko jakby do analitycznego oglądu. Ewentualnie formy w podgrupach w układach dobrze już znanych – coś na wzór skromnych, powściągliwych autocytatów.

Z całą pewnością struktury i prawa natury Tarasin cenił ponad wszelkie wzory kultury i cywilizacji. Twierdził, że to natura formuje sens i logikę kultury. Niemniej praktykował w kulturze, był czytany poprzez nią; co nie ulega wątpliwości. Ostatnie jego prace są jednoznacznie organiczne, fizjologiczne, biomorficzne, uosabiają vis vitalis. Wyraźne jest zapatrzenie w naturę, zostaje wyartykułowana przez Tarasina absolutna w nią wiara. Kultura jest tu jakaś „niedoważona” – już bezużyteczna czy może bezcelowa.

Magdalena Sołtys